Jak wiecie nasz kanał objął patronatem medialnym organizowaną przez polskich żeglarzy i podróżników Ekspedycję na północ Svalbardu ❄️🛥️
Wyprawa rozpoczęła się w czerwcu, a jej planowane zakończenie to połowa września tego roku.
Grupa śmiałków na pokładzie polskiego jachtu Azimuth eksploruje najtrudniejsze i najbardziej dzikie części Arktyki: Archipelag Svalbard próbując pobić rekord w dotarciu do granicy lodu.
Poniżej na bieżąco informujemy Was co u nich słychać!A tutaj macie link do mapy google na której minimum raz dziennie nanoszona jest pozycja jachtu��https://drive.google.com/open?id=1iwyK_ZuqS1zy7zqWfs_cUbzDTnhLOYzG&usp=sharing
Dziennik pokładowy pisany z zachowaniem oryginalnej pisowni:
Nasz ekipa Ekspedycji na północ Svalbardu po dwóch dobach ostatnich przygotowań w nocy z 24/25 sierpnia opuściła stolice Svalbardu, deszczowe Longyearbyen. Na lądzie zostało zmęczenie, problemy i resztki nie zamkniętych spraw. Uff – w końcu morze, bezpieczne miejsce dla żeglarzy. Już po 2-3 godzinach, pomimo środka nocy pojawiło się pierwszy raz od kilku dni słońce. Chwilę później czujne oko kapitana wypatrzyło dwa wieloryby. Morze nagradza.
Niedziela na jachcie jest zawsze dniem świątecznym, wszyscy doświadczeni żeglarze wiedzą, że na śniadanie obowiązkowo serwowana jest jajecznica. Ale już kilka godzin później jacht Azimuth dopłynął w rejon wysyp Prins Karls Froland, gdzie na piaszczystym cyplu zwanym Poolepynten wylegiwała się kolonia morsów. Tym razem było ich kilkanaście sztuk. Desant na ląd umożliwił podziwianie tych niezwykłych zwierząt z bliska. W tym czasie pozostała część ekipy nałapała dorszy dla wszystkich na najbliższe kilka dni. Smak świeżej ryby pozostaje w pamięci na zawsze. Kiedy minęła północ została podniesiona kotwica i Azimuth ruszył w stronę Ny-Alesund. Ranek nie zapowiadał prognozowanego na popołudnie słońca. Było paskudnie. U wejścia do Kongsfjorden pojawiły się pierwsze góry lodowe. Piękne, granatowe, majestatyczne. Należało sterować z większą uwagą wnikliwie obserwując wodę przed dziobem. Po kilku godzinach ekipa wylądowała w Ny-London, gdzie poza obowiązkowym zwiedzeniem pozostałości po kopalni marmuru ruszyła na szczyty okolicznych gór, aby móc z nich podziwiać zamykające fiord lodowce. Gdy tylko zaczęło się przez liczne chmury przebijać słońce już na pokładzie jachtu ruszyli ruszyli w stronę lodowców Kronebreen i Kongsbreen. Od nich odgradzało ciągnące się przez 3 mile pole lodowe złożone z małych growlerów i lodowej kaszy. Ale po dwóch godzinach udało się podpłynąć bardzo blisko czoła lodowca, na tyle, żeby móc obserwować i słyszeć odrywające się olbrzymie lodowe bloki. Przepięknie spędzony czas. Drinki z lodem, morosowanie, setki zdjęć, Odpoczynek i rekompensata za dotychczasowe warunki. Kilka godzin w raju.
Następnym punktem tego dnia było położone niedaleko ptasie sanktuarium – Ossian Sarsfjellet. Wysokie zbocze na którym zamieszkała ptasia kolonia, widoczne z brzegu pasące się stado reniferów oraz buszujące polarne liski. Znowu trekking na pobliski szczyt i wspaniałe widoki.
W ucieczce przed nadchodzącym sztormem ekipa ruszyła szybko do bezpiecznego portu, najbardziej na północ położonej osady - Ny-Alesund. Udało się dotrzeć w ostatniej chwili, coraz bardziej się rozwiewało i warunki bardzo się pogorszyły.
Gdzieś koło godziny 2 w nocy 27 sierpnia pierwszy etap wyprawy dobieg końca.
W dniach 30.08-01.09 nasi podróżnicy okrążyli Spitsbergen od północy. Etap ten wiązał się
z eksploracją majestatycznego lodowca Monacobreen oraz zatok Woodfjorden i Mushamna.W tej ostatniej wystarczyło czasu na krótki odpoczynek, a przy okazji na rytualną kąpiel w zimnych wodach zatoki. Rześko i przyjemnie.
2-3 wrzesień – droga na północny-wschód zamknięta przez lód. Podjęliśmy więc próbę przebicia się na południe. Niestety również zakończoną niepowodzeniem. Bardzo silny wiatr oraz zagęszczające się pola lodowe zmusiły Azimutha do powrotu na północ. Po przedarciu się przez kilkanaście paków lodowych i zamknięciu się jedynego miejsca schronienia Załoga musiała zawrócić na północ.
Relacja z Azimutha:
"0005 Zakotwiczyliśmy N79 57.4 E018 37.2 (Sorvikta w Murchisonfjorden) W nocy spadł śnieg. Cała okolica zmieniła wygląd, a rano, na pokładzie pojawił się jeszcze jeden Załogant - śnieżny bałwan ;)
Dzięki opadom śniegu mamy wodę do mycia !!! : )
Winter is coming, a my czekamy aż puszczą lody."
04 wrzesień 2019
Drugą dobę przeczekujemy sztorm w niewielkiej zatoce powyżej 80 st. N. Cały czas pada śnieg, najczęściej poziomo, bo wieje nadal bardzo mocny wiatr. Temperatura poniżej zera, co nie cieszy tych którzy pełnią na zewnątrz wachty kotwiczne, przez cały czas obserwując czy nie przygniata nas lód albo czy jacht nie zerwał się z kotwicy i nie dryfuje na brzeg. Jesteśmy na końcu świata, bardzo odosobnieni i zdani tylko na siebie.
Około godziny 16 nasze odosobnienie dobiega końca. Na brzegu pojawia się niedźwiedź polarny, który podąża śladami naszego wczorajszego trekkingu. Kiedy zatrzymuje się na brzegu z uwagą obserwuje oddalony o niecałe 150 m jacht.
Pomimo wciąż złej pogody cześć z nas rusza na trekking w stronę lodowca.
05 wrzesień 2019
Sztorm trochę osłabł. Otrzymaliśmy nowe prognozy rozmieszczenia i ruchu pól lodowych oraz pogody. Okazuje się, że powrotna droga na południe jest nadal odcięta. Co więcej, lód gęstnieje. Dowiadujemy się też o uwięzionym w lodzie statku, z którego załoganci zostali ewakuowani przez lodołamacz. Pozostaje nam powrót na północ i mozolna żegluga pod wiatr w kierunku zachodnim. To oznacza, że droga wydłuża się wielokrotnie.
06 wrzesień 2019
Po zbyt wielu godzinach żeglugi osiągamy w końcu północno-zachodnią krawędź Svalbardu i ruszamy przy korzystniejszych wiatrach na południe. Wychodzimy też z ujemnych temperatur i pierwszy raz od wielu dni widzimy na chwilę słońce. Chwilę później stado delfinów zaczyna płynąć wzdłuż jachtu, a w pobliżu kręcą się dwa wieloryby. Abyśmy się nie poczuli zbyt pewnie zaczyna znowu padać śnieg, a niebo przykrywają ciężkie chmury. Kolejna trudna noc.
07 wrzesień 2019
Tuż przed południem dopływamy bezpiecznie do portu w Longyearbyen. Nareszcie. Będzie czas by odpocząć, wykąpać, po raz pierwszy od wielu dni, i poświętować. A świętować jest tu czym – najbardziej północny browar świata waży doskonałe piwa.
08 wrzesień 2019
Wykorzystujemy popołudnie na wspinaczkę na pobliską górę Naessfjellet. Trud wynagradza nam piękna panorama na Longyearbyen, dolinę Adventdalen oraz pobliskie góry.
Tuż przed północą, ruszamy dalej – tym razem w głąb Isfjordu, do poradzieckiej osady górniczej Pyramiden.
09 wrzesień 2019
Wczorajsze prognozy pogody potwierdzają się, jest około 0 st. C, ale mamy słoneczny dzień. Po dopłynięciu koło godziny 8 ruszamy zwiedzać Pyramiden. To poradzieckie opuszczone miasteczko górnicze, o bardzo industrialnym charakterze.
Związek Radziecki ze względów propagandowych chciał uczynić z Pyramiden swoją perełkę, najbardziej wysuniętą na północ osadę górniczą. Wziął się za realizację pomysłu z rozmachem budując osadę, która mieściła momentami 1000 osób. Kopalnia, port, bloki mieszkalne, plac defilad, na który przywieziono najlepszą ziemię z Ukrainy. Dzięki temu rośnie tu do dziś unikatowa w tym miejscu trawa. Wybudowano duży basen pływacki, szklarnie, hodowano zwierzęta gospodarskie. W czasach rozkwitu osady, w latach 80. mieszkało w niej ponad 1000 mieszkańców.
Dwuletni pobyt w tym miejscu był nagrodą dla najlepszych górników. Poziom życia był wysoki jak na standardy radzieckie i praca w Pyramiden była traktowana jako awans i przywilej. Miejscowość miała stanowić wizytówkę Związku Radzieckiego na Zachodzie. Względy finansowe i przemiany związane z rozpadem ZSRR doprowadziły do likwidacji Pyramiden. Przyczyniła się do tego również katastrofa lotnicza z 1996 r., w której zginęło wielu członków rodzin pracowników firmy Arktikugo. Dziś popiersie Lenina, które niegdyś kierowało czujny wzrok na pracę w kopalni, obserwuje stada reniferów wyjadające specjalnie sprowadzoną do tego miejsca trawę.
Wieczór wykorzystujemy na żeglugę w stronę położonego niedaleko lodowca Nordenskloldbreen, gdzie często widywaliśmy niedźwiedzie polarne. Ty razem się nie udało, ale widok lodowca wynagrodził nam ten brak.
Nie mogliśmy sobie odmówić również kąpieli przy lodowcu. Jak mówią starzy żeglarze: trzeba być twardym jak stonka, a nie miękkim jak kaczuszka.
10 wrzesień 2019
3 w nocy. Wróciliśmy do Longyearbyen. Cały następny dzień to przygotowanie jachtu oraz załogi do długiej trasy przez Arktyczne Morza do północnej Norwegii. Przed nami ponad 600 mil morskich nieustającej żeglugi. To intensywna pracy kapitana, który uwzględniając nadal niekorzystne prognozy musi podjąć szereg decyzji i zaplanować trasę.
Trzeba się pogodzić z tym, że w tym roku jacht Azymuth przyciąga do siebie złą pogodę do tego stopnia, że miejscowi „górale” widząc nas na horyzoncie zmieniali pogodowe przepowiednie.
Kiedy wszystko zostało już przygotowane ruszyliśmy na trekking na pobliską górę Naessfjellet skąd rozpościerała się już bardzo zimowa panorama na dolinę Adventdalen oraz Longyearbyen. W ten sposób pożegnaliśmy się z naszą bazą wyprawową. Pożegnaliśmy również jedną z uczestniczek wyprawy, która uznała, że planowana trasa przerasta jej możliwości i wróci do Polski samolotem. Taka decyzja wymaga również odwagi i odpowiedzialności.
Po powrocie ponownie sprawdzamy jacht pod kątem żeglugi w trudnych warunkach. Przed nami przeciwne wiatry, duże fale i sztormy. Nadeszła 21 – czas oddać cumy i ruszyć w morze. Jest dreszczyk emocji i niepewności
11 wrzesień 2019
Koło 6 rano Azimuth opuścił Isfjorden i rozpoczął żeglugę na południe. Rozpoczęła się gonitwa z czasem, za kilkanaście godzin miał nadejść sztorm, należało zejść jak najniżej, aby nie znaleźć się w jego centrum. Postawiliśmy wszystkie 4 żagle nawet 3 metrowa fala nie przeszkodziła w sprawnej żegludze.Czas umilało nam stado delfinów, które przez kilka godzin towarzyszyło nam w podróży.
Życie pod pokładem zmieniło się diametralnie, jacht wszedł w duży przechył i co chwilę skakał na falach. Rozpoczął się istny rollercoaster. Należało się szybko przystosować i próbować normalnie funkcjonować, jeść, chodzić oraz spać na boku koi. Panowie również musieli zacząć korzystać z toalet wyłącznie na siedząco. Wszystkie dotychczasowe proste czynności stały się teraz pokazem ekwilibrystyki.
Sztorm nadszedł przed północą.
12 wrzesień 2019
Jedna z najtrudniejszych w ostatnim czasie nocy. Ciemność nie pozwalała obserwować nadchodzących raz po raz 4-metrowych fal. Słyszeliśmy tylko co chwilę przelewające się przez pokład ogromne ilości wody, a pod pokładem nie było nikogo komu udało się przespać choć godzinę tej nocy. Na wachtach po 4 godziny naprawdę ciężkiej orki, ciągłej pracy za sterem i na żaglach. Założone refy na grocie i foku sztormowym.
Relacja z Azimutha:
0800 76o02.0’N 014o09.8’E Kurs 190 Prędkość 6 kt. Jeszcze w sztormie, ale w miare OK. Stargani.
Ciągły przechył jachtu odciął ogrzewanie zanurzając na stałe w wodzie wylot z webasto. Podobnie przechylone zbiorniki z wodą nie dostarczały jej do kranów. Pomimo solidnego zaształowania straciliśmy trochę kuchennej zastawy. Delfiny przestały nam towarzyszyć uznając zapewne, że taka pogoda nie sprzyja zabawom.
Koło południa zaczęło się trochę uspokajać.
13 wrzesień 2019
Trzynasty, do tego piątek. W taki dzień żeglarze nie wypływają w morze. Ale jak już na nim są to muszą sobie dać radę. Gdzieś na trawersie minęliśmy w dużej odległości niewidoczną dla nas Wyspę Niedźwiedzią. Jedyne ewentualne schronienie na trasie Svalbard – Norwegia.
Pogoda się poprawiła, wiatr osłabł do 4-5 B. Dzień miał swój urok. Gosia, jedna z uczestniczek wyprawy miała dziś urodziny. Przygotowanie obiadu zajęło wachcie kambuzowej 3 godziny, ciągłe trzymanie garnków, ale opłacało się. Ciepłe klopsiki z sosem oraz ugotowane ziemniaki. Na jachcie w takich warunkach: rarytas. Co więcej – Gosia poświęcając kolejne godziny upiekła ciasto. Mistrzostwo świata. Trzeba się było szybko cieszyć, bo w nocy pogoda znowu miała się zepsuć.
Toast: Za tych co na … lądzie, ci na morzu muszą sobie poradzić.
14 wrzesień 2019
Tuż po północy przyszedł kolejny spodziewany sztorm. Tym razem mocniejszy i gwałtowniejszy od poprzedniego. 8 w skali Beauforta. Fale pojawiały się z każdej strony i pomimo zabudowy stanowiska sterowego nie dało się uniknąć zalania falą.
Relacja z Azimutha: 0800 72o25.8’N 015 26.1 6kt. W nocy do 0400 był sztorm. Teraz siada, ale mocne porywy. Znowu nie działa ogrzewanie. Wszyscy zmęczeni, chcą do domu. OUT.
Koło południa pojawiło się pierwszy raz słońce. Odczuliśmy przez to, że jest dużo cieplej niż w ostatnie tygodnie. Mimo to raz po raz przechodziły nad nami burze przynoszące deszcz ze śniegiem oraz bardzo mocne porywy wiatru. Ponieważ bardzo zależało nam na prędkości wciąż płynęliśmy pod pełnymi żaglami refując je tylko na czas burz, dzięki temu żeglowaliśmy z prędkością 8-10 węzłów. Kiedy prowadzący dla nas ochronę meteo i planowanie trasy Piotrek otrzymał kolejną po 4 h pozycję poprosił o ponowne potwierdzenie. Odpisał: „Dobra robota”.
14 wrzesień 2019
O piątej rano pełniący wachtę Marcin dostrzegł ląd. Przed nami fiordy Norwegii. Poczuliśmy się bliżej domu. Pogoda się też poprawiła, niebo się rozchmurzyło a silny wiatr pozwolił na bardzo przyjemną żeglugę.
Po dziesięciu godzinach wpłynęliśmy w bramę fiordów. Piękna pogoda, ciepło. Zatrzymaliśmy się na połów dorszy. Ponieważ wszystkie zestawy do łowienia zostały zerwane musieliśmy się wykazać się pomysłowością: klucz siedemnastka połączony z gwintowaną śrubą zachęcił kilka dorszy do wizyty w kokpicie naszego jachtu. Odpoczywaliśmy i cieszyliśmy się bliskością naszego portu końcowego: Tromso.
Tuż pod 20 wpłynęliśmy bezpiecznie do mariny w centrum Tromso, zimowej, północnej stolicy Norwegii. Miejsca z którego w czerwcu wyruszyliśmy na daleką północ.
Nasza ponad 3-miesięczna podróż dobiegła końca. Na podsumowania przyjdzie czas, teraz świętowanie. Tym bardziej, że nad masztami jachtu Azimuth roztańczyła się zorza polarna.